wtorek, 29 marca 2016

Jak to się zaczęło

Kilka miesięcy temu zaczęłam mieć problemy z poruszaniem się. Zaczęło się od nagłego bólu mięśni nóg, skurczy i bólu stawów. Po tym zaatakowane zostały moje stawy u rąk. Sprawne dotychczas manualnie moje dłonie stały się bezużyteczne. Nie byłam nawet w stanie utrzymać noża, by posmarować chleb masłem. Konsultowałam się u wielu lekarzy, z których praktycznie żaden nie umiał ze 100% pewnością stwierdzić, co mi dolega. Aż przypadkiem trafiłam do lekarza, który zlecił zbadanie u mnie poziomu witaminy D. Okazało się, że mam jej niedobór i że to właśnie to jest prawdopodobną przyczyną moich problemów. Do tego czasu prawie przestałam chodzić, ból nie dawał mi spać, ani normalnie funkcjonować. Doszło do tego, że moja niespełna siedmioletnia córka pomagała mi się ubierać.
Otyła byłam od kiedy pamiętam. Już jako nastolatka ważyłam dużo więcej niż powinnam. A później było tylko gorzej. Mieszkając w Polsce, bardzo się przejmowałam tym, jak wyglądam oraz tym, że mam problem, by kupić dla siebie coś ładnego do ubrania. Wmawiałam sobie, że mi nie zależy na tym, by wyglądać kobieco, elegancko. Jednak po zamieszkaniu w Wielkiej Brytanii zobaczyłam, jak wiele jest tu otyłych ludzi i że ja właściwie nie jestem tą nagrubszą. Przestałam się przejmować, zaniedbałam swoje zdrowie dopuszczając do dużej nadwagi. Było mi tym łatwiej, że w UK mnóstwo jest sklepów z modnymi, fajnymi ciuchami dla otyłych. Mogłam się więc ubierać ładnie, bez względu na to, jaki rozmiar nosiłam. 
Gdy zaczęłam chorować, poza otrzymaniem leków na stawy oraz ogromnej dawki witaminy D, usłyszałam, nie pierwszy zresztą raz, że możliwą przyczyną moich kłopotów jest nadwaga. Że być może nie zostałyby zaatakowane moje kości i stawy, gdybym była o kilkadziesiąt kilogramów lżejsza. Wcześniej próbowałam wielu diet i różnych sposobów, by schudnąć, zostałam nawet skierowana do Weight Watchers w ramach publicznej służby zdrowia, by tylko pomóc mi zgubić obciążające mnie kilogramy. Ale diety to nie dla mnie. Miałam problem z podjadaniem, szczególnie wieczorami. Zajadałam smutek, nudę, stres... Zjedzenie paczki ciastek to nie był dla mnie problem. Problemem była pusta szafa "na słodycze". Moja niedbałość doprowadziła mnie do cukrzycy typu II. Tłumaczyłam sobie, że to po ciąży, bo to wtedy u mnie wykryto cukrzycę. Jednak gdybym nie jadła tyle słodyczy, to z pewnością nie miałabym tego problemu. I nie musiałabym włączyć do leczenia insuliny, z "pomocą" której przytyłam od września ubiegłego roku ponad 10kg. Depresji też dokładał do pieca mój problem ze słodyczami.
I wtedy do mnie dotarło. Gdy ledwo się ruszałam, a każdy ruch powodował ból. Zrozumiałam, że nikt za mnie nie zacznie starać się wrócić do zdrowia. A same leki cudów nie zdziałają. Zrozumiałam, że jeśli chcę chodzić, jeśli chcę żyć bez bólu i móc korzystać z życia lub zwyczajnie móc zajmować się swoją córką, muszę, MUSZĘ zacząć od siebie. Zmienić swoje dotychczasowe podejście do jedzenia. I że potrzebuję do tego pomocy.
Słyszałam od kilku osób, między innymi od mojego reumatologa, o Slimming World. Osoby, z którymi o tym klubie rozmawiałam, wszystkie te osoby, schudły i, co najważniejsze, utrzymały tę niższą wagę. Mnie czasem udawało się zgubić kilka kilogramów, jednak szybko wracały one do mnie, często w towarzystwie kolejnych. Zajrzałam na stronę Slimming World i dowiedziałam się nieco więcej niż wiedziałam dotychczas. Spodobało mi się, że poza zwykłym ważeniem raz w tygodniu, grupa się wspiera, jej członkowie radzą sobie wzajemnie, jak wytrwać w zmianie, jakiej się dokonuje wstępując do klubu. Odnalazłam informacje, kiedy są spotkania w mojej okolicy i postanowiłam pójść, by zobaczyć, jak to wszystko wygląda. Byłam już wtedy po kilkutygodniowej kuracji lekami i czułam się nieco lepiej, choć wciąż nie idealnie.
Podczas pierwszego spotkania moja od tamtej pory konsultantka, Linda, wytłumaczyła mnie i jeszcze dwóm innym kobietom, na czym polega SW. Okazało się, że cała idea polega na tym, by jeść do syta i jednocześnie chudnąć. Trudno było mi w to uwierzyć, bo to takie nielogiczne, by jeść i chudnąć. Wszystkie dotychczas znane mi diety polegały na redukcji jedzenia, zmniejszeniu porcji lub ograniczeniu jakichś składników w diecie. A tutaj, wg Lindy, mogę do woli jeść owoce, warzywa (poza awokado), chude mięso, jajka, beztłuszczowe jogurty, kasze i makarony, a resztę produktów mogę jeść również, jednak pod kontrolą i używając "przelicznika grzechów" (syns). Łatwizna!
Po pierwszym spotkaniu zostałam zważona, wagę wpisano mi do książki i życzono powodzenia. Od razu powiedziałam, że nie bardzo wierzę w powodzenie całego planu, bo nie da się schudnąć nie ograniczając ilości jedzenia. Linda tylko się uśmiechnęła i powiedziała, żebym trzymała się "free food", czyli dozwolonych bez ograniczeń produktów i będzie dobrze.

TYDZIEŃ 1
Z 26 jednostek insuliny szybkodziałającej do każdego posiłku musiałam zmniejszyć dawkę do 8 jednostek, bo każdego dnia miałam niedocukrzenie. W życiu nie zjadłam tylu owoców, co w tym tygodniu. I zupełnie nie czułam się głodna!
Nie ważyłam się cały tydzień, by nie robić sobie nadziei. Cotygodniowe spotkanie SW zaczyna się od ważenia. Od poprzedniego tygodnia schudłam 8,5lbs, czyli 3,77kg! Wiedziałam jednak, że to tylko woda ze mnie schodziła. Przez cały tydzień biegałam do wc co kilkanaście minut. Nie przeszkodziło mi to jednak otrzymać certyfikatu za zgubienie 1/2 stone.



TYDZIEŃ 2
W drugiem tygodniu zaprzestałam zupełnie używanie insuliny szybkodziałającej. Utrzymałam jedynie długodziałającą, lecz zmniejszyłam jej dawkę o dwie jednostki. Mój cukier cały czas utrzymuje się na idealnym poziomie.
Zaczęłam gotować obiady dla całej rodziny oparte na zasadach SW. Rodzina zadowolona, ja również.
Schudłam kolejne 3lbs = 1,36kg.

TYDZIEŃ 3
Choroba położyła mnie do łóżka i nie brałam udziału w spotkaniu. Nie interesowało mnie też wchodzenie na wagę i kontrolowanie, czy wskazówka podąża w dobrym kierunku.

TYDZIEŃ 4
Po dwóch tygodniach od ostatniego ważenia spodziewałam się jakiegoś kilograma mniej, bo podczas choroby zupełnie nie zawracałam sobie głowy pilnowaniem tego, czy coś, co jem jest dla mnie odpowiednie, czy nie. Nie miałam smaku, ssałam pastylki z cukrem, które uśmierzały mój ból gardła i piłam mnóstwo mleka, co nie jest wskazane.
A na wadze 7lbs mniej! 3,175kg lżejsza ja! I certyfikat za utratę pierwszego stone'a.


Przede mną 5 tydzień. Za dwa dni podzielę się efektem minionego tygodnia. Może być ciężko, bo właśnie skończyła się Wielkanoc. Co prawda, nic nie przygotowywałam specjanego, ani czekoladą się nie objadłam, jednak z wagą nigdy nic nie wiadomo, jeśli nie poświęciło się jej swojej uwagi w pełni. Jestem jednak pełna optymizmu, bo staram się nie grzeszyć wiele. I tego będę się trzymać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz